Aktualności
Nie siedź w domu
Byliśmy tam
Sondaż publiczny
Naszym tropem
Królowie życia
Transformacja od 4 czerwca 1989 do 4 czerwca 2019 – coś nie wyszło
Od 1989 roku spotykałem królów życia. W Tychach, w Mikołowie. Tych, co wygrali los życia na transformacji ustrojowej. Tylko królowie życia 1989 i 2019 to zupełnie inni ludzie. A ich królestwo też jest zupełnie inne.

Dobrze pamiętam Marysię. Niczym nie różniła się od wielu innych, którzy na początku lat 90. stali na tyskim targu z tureckimi ciuchami. Ale nie, różniła się. Oni zamawiali kurczaki z rożna, ona miała swoje kanapki i kawę w termosie. Kurczak był chyba za drogi. Targ dawał dużą kasę, można było wieczorem w night-klubie hotelu Tychy zaszaleć. Marysia tam nie bywała. Wolała z nazbieranymi pieniędzmi pojechać do Turcji, po nową partię towaru. Harowała tak, że wszyscy klupali się w czoło. Bo miała kasę, konkretną kasę, a ona, zamiast używać, żyła niemal jak biedak.
Nieco później, Marysia, uściubiwszy grosza, otwarła sobie sklep z farbami, rozpuszczalnikami, pędzlami. I drugi. Skromnie żyła, bo inwestowała. W pewnym momencie oprócz sklepów powstała hurtownia. Znacie Marysię? Nie, większość z was nie zna. Ale wszyscy, jeśli się rozglądają, widzą przy drogach olbrzymie bilbordy firmy Mera. Mera - sponsor mistrzów Polski w hokeja. Mera – lampy. Mera – łazienki. Nazwa firmy Mera pochodzi od nazwiska Marysi: Meresińska. Gdy słyszę, że pewnie się nakradła (a zdarzało mi się usłyszeć) parskam śmiechem. Marysia Meresińska własną harówą, oszczędnością, pokazała, dokąd można dojść w Polsce pomiędzy 1989, a 2019 rokiem. Dziś Merą w zasadzie rządzą już jej dzieci, ale ta firma to już potentat. I Marysia zbudowała ją bez żadnych podejrzanych styków pieniędzy prywatnych i publicznych, po prostu pracowitością. Bo to, co wydarzyło się 4 czerwca 1989 roku dawało taką szansę.
Zdetronizowani królowie
W 1989 roku wiele osób postanowiło spróbować działalności na swoim. Głównie w handlu. Na targowisku wzdłuż tyskiej ulicy Dąbrowskiego, a potem na tym przy Piłsudskiego, który do 2001 roku był obrzydliwy, straganów były setki. W pobliżu Marysi stali inni, z których wielu, podobnie jak ona, w tydzień zarabiało znacznie więcej, niż człowiek na etacie w miesiąc. Inni otwierali sklepy, hurtownie, ze sprzętem AGD czy indyjskimi błyskotkami. Znam ich, bo sam do grupy tej należałem. Mijam ich dziś na ulicach. Grzegorza, który miał stragan niedaleko Marysi, ale w 1989, 1990, 1992 roku wieczorami szastał pieniędzmi w hotelu Tychy. Gdy Marysia liczyła każdą złotówkę, Grzegorz kupił sobie - wtedy jeszcze w Polsce rzadkość - niemiecki samochód, opla. Gdy Marysia oszczędzała, Grzegorz jeździł – wtedy jeszcze rzadkość – na wakacje we Włoszech, w Egipcie. W roku 2000, gdy Marysia miała już hurtownię Mera, on wciąż miał stragan na targu.
Koło roku 2010, gdy Marysia oklejała już okoliczne powiaty bilbordami Mera, stragan Grzegorza zbankrutował. Nie wytrzymał konkurencji z coraz większymi firmami handlowymi. Dziś Grzegorz, w 1989 roku handlowy konkurent Marysi, jest ochroniarzem u obecnego jej konkurenta. Stoi w mundurku, pomaga ustawiać wózki, czasem sprawdzi paragon. Ale w rozmowie lubi wrócić do czasów, gdy w night clubie hotelu Tychy był królem życia. Wierzył wtedy, że raczkujący dziki kapitalizm będzie trwał zawsze.
Marysia należy do wyjątków. Tych, którzy wykorzystali do maksimum moment, gdy w Polsce nawet pieniędzy nie trzeba było mieć (raptem jakieś 100 dolarów), a jedynie odwagę, by wejść w prawdziwy kapitalistyczny biznes. Grzegorz należy do standardu. Takich, którzy mieli odwagę były wówczas setki, ale królowie życia żyli chwilą. Dziś najczęściej są etatowymi pracownikami. Podobnie jak Grzegorzowi zostały im tylko wspomnienia chwil, gdy myśleli, że rodzący się kapitalizm jest dla nich.
Królowie wygrani
Ci, którzy odważyli się, ale też ciężko pracowali i pieniędzmi nie szastali, pokazali, że rzeczywiście kapitalizm im pasuje. Meresińska nie jest jakimś wyjątkiem. Na tyskich terenach przemysłowych większą, niż jej firmą jest Rosa. Stanisław Rosa trzydzieści lat temu założył zakład rzemieślniczy w Lędzinach. Ślusarsko-elektryczny. W roku bodaj 1993 ówczesny lędziński burmistrz zamówił u niego lampy uliczne (ustawa o zamówieniach publicznych, przetargach jeszcze wówczas nie obowiązywała). Rosa sytuację wykorzystał, stworzył firmę specjalizującą się w tym. Dziś eksportuje swoje uliczne latarnie do kilkudziesięciu państw świata. Albo Ryszard Kostelecki. Jeszcze przed upadkiem komuny na łąkach naprzeciw browaru zaczął handlować z żuka kwiatami. Dziś jest właścicielem – w tym samym miejscu - Śląskiej Giełdy Kwiatowej.
Innym odcieniem jest prezydent Tychów, Andrzej Dziuba. W PRL-u zdolny inżynier górnik, z szansami na karierę dyrektora kopalni. Bo szef rady pracowniczej często wtedy tak awansował. Ale Dziuba wybrał pracę dla zachodniego koncernu, produkującego urządzenia górnicze. Tam nauczył się, na czym polega zachodnie, a nie socjalistyczne, zarządzanie. Z ubawem słuchałem na początku wieku jego sporów z radnym Krzysztofem Tytko, byłym dyrektorem KWK Czeczott. Bo Tytko miał nawet tytuł MBA, ale był teoretykiem, a Dziuba praktykiem. I gasił Tytkę, ośmieszając go przy okazji. Dziuba nie został przedsiębiorcą, ale pokazuje od niemal 20 lat, co znaczy prezydent-menadżer.
Utracone nadzieje
Rok 1989 stworzył warunki, by zostać kapitalistą. Ale przecież nie możemy wszyscy być kapitalistami. Jednak w roku 1989,dokładnie 4 czerwca, większość z nas uwierzyła, że już niedługo wszyscy będziemy żyli jak na Zachodzie. Pamiętam fryzjera ze starych Tychów, który przekonywał mnie, że za kilka lat będziemy żyli jak w Niemczech. Po kilku latach zbankrutował. Nie wytrzymał konkurencji i podatków.
Jak w Niemczech... Niemcy po II wojnie światowej były gorzej, niż biedne. Głodowali, chodzili w cerowanych łachach. Ale w 1948 roku reforma Erharda wytyczyła kierunek błyskawicznego odbudowania gospodarki. Gdy w latach 70. odwiedzała nas ciotka Wichta z RFN, już porządnym mercedesem, opowiadała o biedzie lat powojennych, w zasadzie do końca lat 60. O tym, że byli szczęśliwi, jeśli dwa razy w tygodniu było mięso na obiad. Że oszczędzali na wszystkim. Dla Niemców, którzy przed 1939 rokiem byli najbogatszym narodem Europy, oznaczało to bolesny upadek z wysokiego konia. Ale od drugiej połowy lat 50. po dziesięciu latach reformy, poziom życia zaczął gwałtownie rosnąć.
Fryzjer ze starych Tychów wierzył, że u nas będzie podobnie. Przecież też mieliśmy swój plan Erharda, zwący się Planem Balcerowicza. To on miał gwałtownie przestawić polską gospodarkę z socjalistycznych na kapitalistyczne tory. A potem, wielu myślało, że niebawem, zaczniemy żyć, może nie jak Niemcy od razu, ale jak Włosi czy Francuzi.
Plan Balcerowicza się powiódł, ale trochę na zasadzie, że „operacja się udała, tylko pacjent zmarł”. Owszem, polską gospodarkę (poza nielicznymi gałęziami, jak górnictwo), błyskawicznie przestawiono na kapitalistyczne tory. Tylko ogromna ilość firm tego nie przetrwała. Inne sprzedawano w obce ręce, często za bezcen. Ważne, by firma miała właściciela, który w nią zainwestuje. Gdy nie było chętnego, firma padała. W praktyce Polska miała rywalizować na światowych rynkach tanią siłą roboczą.
Ale to oczywiście wykluczało nadzieje na standard życia na poziomie Włochów czy Francuzów. Przy wysokim, sięgającym nierzadko 20% bezrobociu, coraz więcej z nas powtarzało hasło „komuno, wróć”. Hasło Wałęsy z 1980 roku, że socjalizm tak, wypaczenia nie. Bo zamiast dobrobytu nastał u nas brutalny, XIX-wieczny kapitalizm. I, o dziwo, wprowadził go związek zawodowy Solidarność, jakby z założenia o prawa pracownicze mający dbać.
Czytelne ale nie odczytane znaki
Na efekty nie trzeba było długo czekać. W 1993 roku wybory wygrywają „postkomuniści”, w roku 2001 wydarzy się to ponownie. W 1995 roku „postkomunista” Aleksander Kwaśniewski wygrywa wybory na prezydenta Polski. Ale kto wierzył, że oni zatroszczą się o „lud pracujący miast i wsi”, ten zawiódł się solidnie. Oni też stawiali na ten brutalny kapitalizm, przekonując jakby za Balcerowiczem, że innej drogi nie ma. Że ta liberalna ścieżka rozwoju jest jedyną sensowną.
Owszem, beneficjentów było wielu. Sam należałem do tych, którzy w roku 1990 czy 1992 potrafili w jedną noc wydać w knajpie więcej, niż miesięcznie zarabiał robotnik. Jednak sklep mi ciążył, chciałem, zgodnie z wykształceniem, pisać. Tęskniłem za rokiem 1989, gdy pieniędzy miałem znacznie mniej, ale byłem dziennikarzem prestiżowej gazety. I w roku 1992 wróciłem do dziennikarstwa. Moja pierwsza wypłata wynosiła około 150 dolarów. Bywało, że w sklepie zarabiałem tyle na dzień. Ale nie miałem wtedy rodziny, mieszkałem u rodziców, więc na kieszonkowe miałem, a robiłem to, co lubię.
Trzy lata później zarabiałem już równowartość 500 dolarów, nadal mniej, niż jako sklepikarz, ale na warunki Europy wschodniej godziwie. Więc wydawało mi się, że kierunek jest dobry. Tyle, że dziś, po 25 latach, nadal początkujący dziennikarz, jak i niemal każdy inny młody człowiek, zarabia około tych 500 dolarów. Plan Balcerowicza nie poszedł śladami reformy Erharda. Dobrobyt w Polsce nie rósł. Polskę było już na to stać, ale kolejne liberalne rządy – nawet jeśli teoretycznie lewicowe - nadal wyznawały zasadę, że lud ma pracować za miskę ryżu, ważne by kapitał miał się w Polsce dobrze. „Postkomuniści” nie zrozumieli czemu wygrali. Że lud wierzył, iż mu się polepszy. Ale oni zamiast tego zakładali buty Balcerowicza. I nie znajdowali sposobu, by tym biedniejszym pomóc. Nie odczytali znaków.
Transformacja, zapoczątkowana 4 czerwca 1989 roku się zatrzymała. Owszem, jak wtedy powiedziała aktorka Joanna Szczepkowska „komunizm się skończył”. Nie dodała tylko, że zaczął się kolonializm.
Całe zmarnowane życie
Dziś mija 30 lat od tego dnia. Trzydzieści lat! Pokolenie, które wtedy wchodziło w dorosłe życie, powoli zbliża się do emerytury. Nigdy nie doświadczyło dobrodziejstwa tej zmiany ustroju. Bo nie każdy, jak Meresińska, jak Rosa, jak Kostelecki, miał dość determinacji, siły i zdolności by wziąć sprawy w swoje ręce. Nie każdy, jak lekarze czy informatycy, doczekał momentu, gdy ich zawód został finansowo doceniony. Zdecydowana większość społeczeństwa dobrodziejstw demokracji nie przeżyła.
Politycy mówili nam, że naszym celem była obecność w Unii Europejskiej, w NATO. Ale ja na moim osiedlu nie znam nikogo, kogo celem byłaby obecność w tych organizacjach. Celem moich sąsiadów była pełna lodówka, pełen portfel, dobry samochód, wczasy na Wyspach Kanaryjskich. Tak żyją Szwajcarzy, ani w NATO nie będący, ani w Unii Europejskiej. Tak żyją Austriacy, nie będący w NATO, ale Wiedeń uważany jest za najlepsze miejsce do życia na ziemi. O tym w 1989 roku marzyli Polacy, a nie o NATO i UE. Politycy znów pomylili swoje marzenia z marzeniami ludu. Lud marzył o dobrobycie.
Od 4 czerwca 1989 roku minęło 30 lat. Całe dorosłe życie mojego pokolenia, bo w czerwcu 1989 skończyłem studia. Spora część społeczeństwa się w kapitalizmie odnalazła – na szczęście ja też. Ale ja byłem wykształcony, a wykształceni przystosowują się łatwiej. Jednak około 20% Polaków, nauczonych, że państwo załatwia im pracę i mieszkanie - przystosować się nie zdołało. Pojawił się na nich termin „wykluczenie społeczne”. Potem okazało się, że wykluczenie społeczne jest dziedziczne, że jeśli ktoś wpadł w krąg biedy, to w kapitalizmie wyrwać się z niego bardzo trudno. Socjalizm różnice społeczne zakopywał, nowy ustrój - pogłębiał. Pojawił się MENEL.
Menel – pogardzany wyborca
Menel był w Polsce od zawsze. Leń patentowany i ochlaptus, żebrzący na wódkę. Nawet za komuny był, choć obowiązywał nakaz pracy, a kto się uchylał, szedł do więzienia. Ale w III RP pojęcie menela błyskawicznie się rozszerzyło. Menelem stał się każdy, kto w śmietniku szuka jedzenia, kto zbiera puszki po piwie, by sprzedać je na złomie. O małżeństwie meneli z Tychów pisałem reportaż w 2003 roku. Córka Natalia, uczennica dobrego liceum, strasznie wstydziła się tego, co robią rodzice. Nie rodziców, tylko tego, co robią. Bo w domu było biednie, ale atmosfera jakiej niejedna lekarska rodzina może pozazdrościć. Rodzice byli kochający, troskliwi, gdy dzieci były mniejsze, spędzali z nimi czas na grach planszowych, gdy starsze, mama (z maturą) też starała się w lekcjach pomagać. Do posiłków wszyscy siadali razem, więc córka byłaby naprawdę szczęśliwa. Gdyby nie to, że nie miała markowych ciuchów, a ojciec albo grzebał na wysypisku śmieci, albo wraz z mamą po śmietnikach. Obciach a nawet dwa.
Bo innej pracy znaleźć nie umieli. Dziś mają. On pracuje na taśmie w strefie ekonomicznej, ona porcjuje kurczaki w dużej masarni. Ale przez 15 lat byli menelami, choć raczej stronili od alkoholu, choć starali się żyć godnie. No ale przecież tylko menel grzebie po śmietnikach.
Polskie społeczeństwo po1989 roku zawisło gdzieś w środku między Marysią Meresińską a menelem. Ogromna jego część wcale nie czuła, że Polska jest coraz bogatsza, że jesteśmy częścią zachodniej Europy. Po zawartości lodówki widać tego nie było – i w zasadzie jedynie telewizor 40 cali plus, lokował ich, przynajmniej we własnym mniemaniu, poza marginesem biedy.
Ale spora część Polaków, może nawet połowa, żyła biednie. Transformacja ustrojowa 1989 roku nie przyniosła zmian, na które mieli nadzieję. Po prawdzie te nadzieje obumierały. Powoli nie wierzyli, że kiedykolwiek się ziszczą. Wpatrzeni smutno w telewizor słuchali kolejnych premierów, Buzka, Millera, Tuska – jak to Polska wspaniale się rozwija i bogaci. Słuchali, jedząc bułkę z tanim pasztetem z Biedronki. I nijak w tym pasztecie wspaniałości z opowieści premiera nie odnajdywali.
2015 - koniec zaciskania pasa!
Aż nastał rok 2015. Kampania parlamentarna nabrała zupełnie innych wymiarów. Za sprawą Adriana Zandberga, który mówił o godziwej płacy minimalnej, ale tym bardziej za sprawą PiS-u, który nie tylko obiecał płacę tę znacznie podnieść, ale też program 500+. Bo nie szło nawet o taki czy inny program, tylko o przekaz: dość zaciskania pasa! Polak nareszcie ma prawo godnie żyć!
Pokolenie, które całe dorosłe życie, od 4 czerwca 1989 roku, o tym zaciskaniu pasa słuchało, uwierzyło. Że nareszcie, jak Niemcy, poczujemy że dobrobyt państwa, o którym tyle słyszymy, będzie też naszym dobrobytem. Tak po prawdzie przekaz PiS-u był niespójny, jednocześnie głoszący, że „Państwo w ruinie”, bo państwa w ruinie na rozdawnictwo nie byłoby stać. Ale PiS używając go wiedział, że państwo nie jest w ruinie, że po 26 latach liberalnej gospodarki ma się świetnie, i na to rozdawnictwo może sobie po prostu pozwolić. I postanowił (nawet jeśli tylko z politycznego wyrachowania) ulżyć doli najbiedniejszych. Polityczni rywale zawyli, że jak to pieniądz rozdawać. Dziś próbują przebijać te oferty.
Nowi królowie
Pojawili się nowi królowie życia. Spotkałem się w ubiegłym tygodniu z rodziną „meneli” z 2003 roku, rodziną Natalii. Natalia, dziś lat 33, jest po studiach, pracuje w korporacji. Rodzice złomiarze to już tylko wspomnienie. Ale jej brat Szymon, wydawało się, że odziedziczy biedę, że odziedziczy wykluczenie społeczne. Podstawówkę skończył, ale dalsza edukacja już mu nie wyszła. Jednak ma pracę „na strefie”, zarabia 2500 na rękę. Żona w sklepiku jeszcze 2000, a na trójkę dzieci mają 1500. Razem 6000.
- Szymon żyje jak król! – mówi ojciec, dawny złomiarz, i wyjaśnia – W 2014 już mieli to troje dzieci, ale Patrycja, żona Szymona nie miała pracy, a on miał z różnych fuch jakiś 1500 miesięcznie. 50 złotych na dzień, na rodzinę. Bida aż piszaczało. Wnuki przychodziły do nas na zupę. A teraz mają 200 złotych na dzień, to nawet jak Patrycja kupi dzieciom czy sobie jakiś ciuch, to i tak na dobry obiad, kolację wystarczy. Szymon kupił nawet auto, a kurs prawa jazdy zapłacił mu urząd pracy. Nam też się teraz powodzi. Nawet w lutym z żoną na wczasach w Tunezji byliśmy, bo promocja. Samolotem leciałem, kawał świata zobaczyłem. Saharę. Normalnie panie redaktorze, królowie życia!
Wychodzi więc na to, że PiS dokończył transformację ustrojową. Że komunę obalono 4 czerwca1989 roku, ale likwidację biedy potwierdziły wybory z 26 maja 2019 roku. Niemal dokładnie 30 lat później. I tylko gdzieś tam z tyłu głowy kołaczą mi słowa Margaret Thatcher: „problem z socjalistami jest taki, że w końcu zawsze kończą im się cudze pieniądze”.
PiS oczywiście nigdy nie zgodzi się, że jest socjalistami. Ale ich oferta społeczna jest jak najbardziej socjalistyczna. Jednak z drugiej strony, tylko idioci mogli wymyślić, że społeczeństwo, które niemal 50 lat żyło w socjalizmie, nie zatęskni za państwem opiekuńczym. 4 czerwca 1989roku, ludzie obalając komunizm, wierzyli przecież, że ono takie będzie. Że my wszyscy, a nie tylko sekretarze partii, będziemy królami życia.
Dariusz Dyrda
Wywiad
Uśmiech ładuje nasze akumulatory
Rozmowa z Katarzyną Polok- Marcol, Prezesem Fundacji Bajtel- Mysłowice Pomagają
Stare fotografie
Mąż wyrusza na wojnę
Maria Piekorz (1879-1951), szanowana akuszerka bojszowska z pierwszym mężem Grelą, który jako marynarz poległ na I wojnie światowej.
Echo historii
Zapomniani, bo Żydzi
Nauczono nas uważać, że jest tylko siedmiu polskich laureatów Nagrody Nobla: Henryk Sienkiewicz, Władysław Reymont, Maria Skłodowska-Curie , Lech Wałęsa, Czesław Miłosz, Wisława Szymborska i Olga Tokarczuk. Polacy zapomnieli o dodatkowych dziesięciu swoich noblistach! Dlaczego? Bo byli polskimi Żydami! Czyż to nie antysemityzm? Zwłaszcza, że na stronach Komitetu Nobla o każdym z nich przy kraju pochodzenia przeczytamy: Polska.
W naszej kuchni
Zupa rybna - powrót w wielkim stylu
Do pewnych smaków się dojrzewa, wiem to na pewno. Chociaż im dłużej próbuję nowości, tym częściej łapię się na tym, że po komentarzu: „No co ty, nie lubisz koziego sera? Może nie jadłaś dobrego?”, zaczynam myśleć, że „do pewnych smaków się dojrzewa” to najmądrzejsze i najtrafniejsze co można powiedzieć w takiej sytuacji, zakładając, że mamy ambicję powiedzieć cokolwiek. Tak było z wieloma smakami, o jednym przekonałam się stosunkowo niedawno.
Reportaż
Góra śmieci czy też wyspa skarbów?
Ostatnio był u nas wywóz tak zwanych śmieci wielkogabarytowych, ludzie powystawiali stare kanapy, sprzęt AGD, zabawki dziecięce którymi już się ich pociechy się nie bawią albo sprzęty z których już wyrosły. Wynoszenie zaczęło się już w weekend. I gdy siedziałam na schodach paląc papierosa jechała bagażówka - i ni z tego ni z owego zatrzymała się na ulicy; mężczyzna siedzący przedtem na miejscu pasażera wysiadł z auta i zabrał sprzed jednego z domów stojący wśród innych śmieci mały, różowy, dziecięcy rowerek, po czym zaniósł go do samochodu. Najwyraźniej dla niektórych śmieci, a dla innych skarby.
Naszym tropem
Smog – bo nie umiemy palić
Zadymiły kominy. Wraz z jesiennymi chłodami nad dzielnicami domów jednorodzinnych uniosły się dymy, pojawił się charakterystyczny zapach spalanego węgla. Mniej w nowych zamożnych dzielnicach willowych, bo tam palenie węglem należy do rzadkości – bardziej w dzielnicach starego budownictwa jednorodzinnego, jak tyskie Urbanowice czy Cielmice oraz okoliczne Wyry, Kobiór, Bojszowy, Lędziny. Wszędzie tam palenie węglem jest wciąż powszechnym standardem. I musimy się liczyć, że do marca, może kwietnia, normy pyłu zawieszonego i niektórych szkodliwych związków będą przekroczone wielokrotnie. A śląskie miasta będą w czołówce najbardziej zanieczyszczonych w Europie.